Tekst: Andrzej Grudzień
Plan jest prosty - wziąć aparat Olympus Tough TG-1, wsadzić go do pojemnika z wodą i zamrozić.
Pytań jest wiele, a zasadnicze to czy wytrzyma? Dzwonię do Olympusa i pytam fachowców, bo kto pyta nie błądzi. Mówię, że aparat poleży kilka godzin w wodzie ale bardzo płytkiej. A oni mówią, że jak płytko to nie będzie dużego ciśnienia i wytrzyma. Jak się domyślacie nie wspomniałem, że TG-1 będzie nurkował w dość nietypowym akwenie czyli w mojej zamrażarce.
Ja tam prosty chłop jestem i dokładnie wyliczać nie będę ile wytrzymają uszczelki aparatu w wodzie. Jest według teorii odporny do 12 m pod wodą i pracuje w temperaturze minus 10 stopni. Według mnie da radę...
Jest godzina 12.35 czyli wrąbię drugie śniadanie, odkurzę w domu bo lubię jak jest czysto, luknę z godzinkę na fejsa i inne głupoty i wtedy zobaczymy co dalej.
Biorę plastikowy pojemnik, nalewam wody i chlub "rybkę" do wody. Patrzę na to i myślę, że mnie chyba porąbało! Co ja robię? Przecież to fajny aparat, a ja chcę go zepsuć.
No dobra, koniec pieszczot. Chowam już aparat, bo żarcie czeka, herbata stygnie.
Ugniatam zawartość zamrażarki i ustawiam moją myszkę doświadczalną na jednej z półek.
Podłożyłem małą plastikową deskę do krojenia dla równowagi. Nie ufam tym woreczkom z mrożonymi grzybkami i fasolką.
Stoi, nie rozlewa się czyli jest OK. Pa, pa, do zobaczenia za 2 godziny.
14.30 - otwieram lodówkę. Zaschło mi w gardle.
Zaglądam, a TG-1 wygląda jak trup w chłodni. Lód jeszcze dosyć cienki, aparat jeszcze pływa w wodzie. Mam ochotę go wyciągnąć i sprawdzić czy działa. Ale to przecież bezsensu, bo za chwilę będę chciał powtórzyć eksperyment.
Zamykam drzwi lodówki i idę na obiad. Zasłużyłem na dobrą ciepłą michę, posprzątałem przecież całe mieszkanie.
Oglądałem właśnie fajny filmik o remontach domów i oni tam doszli do kuchni....O cholera, zapomniałem o aparacie! Która godzina? 17.45. Szybko do lodówki.
Wyciągam plastikowy pojemnik i ... widzę kostkę lodu. Trochę się boję czy mój wariacki pomysł nie był zbyt wariacki. Muszę się teraz przyznać, że ten aparat nie jest moją własnością. Próbuję właśnie go wyciągnąć z tego plastiku. Myślę jaką brednię powiem jak będę go oddawał właścicielowi, a sprzęt nie będzie dychał. Wiesz, sorry, chyba jakiś wadliwy był albo co za szajs mi pożyczyłeś! Pewnie ucieknę na Madagaskar i zmienię nazwisko na Pen. Mister Pen. Nawet poważnie brzmi...
Odwróciłem pojemnik, a aparat-kostka lodu TG-1 nie chce wyjść. Walę o zlewozmywak i wreszcie puścił.
O, trochę wody było czyli jakby jeszcze ze dwie godzinki brakowało do idealnej 100% kostki lodu.
Teraz już łatwo wyszedł. Kilka razy walnąłem kostką lodu o metal zlewozmywaka i prawie cały lód odpadł. Zostało tylko trochę na ekranie OLED. Jakieś dziwne plamy widzę, może coś przeciekło?
Koniec tego walenia. Sprawdzam czy działa. Palec na power iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii............................JEST!
Działa skubaniec. Ale od razu zaparował, cały obiektyw i ekran we mgle.
Nie ma czasu na muskanie specjalnymi ściereczkami do optyki. Paluch wskazujący musi wystarczyć do wytarcia obiektywu. Zyg, zyg i gotowe.
Pstryk i jest pierwsza fotka. Autofukus, pomiar światła, automatyka naświetlania - wszystko działa bez zarzutu. Zoom też śmiga jak trzeba. Czyli będę żył.
Wniosek z eksperymentu: Olympus Tough TG-1 to niesamowity aparat. Jest bardzo wytrzymały, a przy okazji robi wysokiej jakości zdjęcia i filmy Full HD. Cenię sobie też jego obiektyw o jasności f/2.0 i możliwością rozbudowy o konwertery.
Mam spokój. Nikt nie urwie mi łba za zepsucie Olympusa Tough TG-1.
A ja już wiem, że zamrożę go jeszcze raz. To fajna zabawa.
ZOBACZ CZĘŚĆ 2 "ZAHIBERNOWAŁEM OLYMPUSA...."
2 komentarze:
no nie wierzę, że to zrobiłeś :) Opowieść trzymająca w napięciu do końca. W dodatku z happy endem :)
A sam aparat - niewiarygodne! Naprawdę do ekstremalnych działań :)
Świetny artykuł, chyba najlepszy, jaki tu czytałem :) Autor ma jednak dziwne pomysły - ja bym mu swojego aparatu nie pożyczył ;)
Prześlij komentarz