Tekst i foto: Andrzej Grudzień
Wracając z pracy do domu myślałem o przemijającym czasie, o tym jak bardzo zmienia się to co nas otacza i ma na nas wpływ. Cieszę się, bo dla mnie to najczęściej pozytywne zmiany.
Zmieniałem domy, pracę, samochody, a także aparaty, które są w moim życiu bardzo ważne. To one, każdy z osobna, fascynowały mnie w różnych okresach życia.
Przeszedłem wszystkie formaty w analogu, potem zachłysnąłem się cyfrowymi lustrzankami aż poczułem przesyt. Nie jestem technokratą, tęskniłem za czymś wyjątkowym. Taką "analogową cyfrą".
Moim pierwszym aparatem z rodziny Micro 4/3 był Olympus PEN E-P1. Kochałem go za design przypominający stare analogowe dalmierzowce. Przymykałem oko na pewne niedoskonałości techniczne, bo a to wolny autofokus, kiepski ekran, brak wizjera z podglądem przez obiektyw itd. Cieszyłem się, bo wyglądał niesamowicie stylowo. Tak samo było z pierwszym samochodem w moim życiu, którym był osiemnastoletni "Mały Fiat". Kiedy upadał socjalizm nikt nie wydziwiał w motoryzacji. Złom to był straszny ale też miał zalety. Jedna z nich to zmienione na tzw. "lotnicze" fotele, które w przeciwieństwie do oryginalnych rozkładały się. Pewnie domyślacie się o co chodzi... Te dwa przedmioty zmieniły mój sposób życia i postrzegania świata. Utożsamiałem się z nimi chociaż czułem ich ograniczenia. Kochałem je bo sam je wybrałem.
Czas i doświadczenia życia spowodowały, że stałem bardziej wymagający.
W rok 2014 wjeżdżam już furą wyposażoną w elektronikę lepszą niż Apollo 13. Pewnie powiecie, że Apollo nie jest technologicznie niczym niezwykłym. Ale ja wyobrażam sobie, że to ma się jak osioł do konia wyścigowego. Czyli jest różnica.
Fotografia w moim sercu też dojrzała. Jest wymagająca i konsekwentna. Dlatego dzisiaj fotografuję Olympusem OM-D E-M1, u którego jest wszytko to czego brakowało leciwemu E-P1. Wizjer jak ekran w kinie przy zachowaniu małych gabarytów aparatu to nie lada wyczyn. Ruchomy ekran z dużą rozdzielczością, który nie szumi to dla mnie komfort pracy. A 5-osiowa stabilizacja obrazu pozwala mi fotografować "z ręki" nawet na czasie naświetlania 1s. Wow!
I jest jeszcze coś co chyba stworzono dla mnie, dla moich "Przewidocznych". Live Bulb. Ta funkcja jest jak cyfrowa "kuweta w ciemni". Patrzę na pojawiający się obraz na ekranie aparatu i cofam się do czasów powstawania moich pierwszych zdjęć.
Czy dobrze zrobiłem idąc taką drogą?
Przypominają mi się twarze znajomych wyrażające zdziwienie kiedy cieszyłem się z zakupu E-P1 z obiektywem M.Zuiko 17/2.8 i wizjerem VF-1. Przecież były lepsze aparaty na rynku. Może i tak ale nie było takich z "duszą". Takich, które jak Olympus otworzyłyby mnie na nowe kierunki w fotografii. Zacząłem wtedy postrzegać aparat jako twórcze narzędzie a nie puszkę z pikselami.
Wy też nie bójcie się podejmować własnych decyzji. Nie musicie brać to co wszyscy. Stroić się w modne metki i kupować atrybuty budujące ego. Wybierając Olympusa, a nie np. Canona nie będziecie robić gorszych zdjęć. One będą takie same, tylko zrozumiecie to w momencie, w którym poczujecie wartość swojego warsztatu. A wtedy wyraz twarzy malkontentów bezcenny. Za resztę zapłacicie kartą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz